Po Wielkopolskim Parku Narodowym miałam okazję biec już po raz trzeci. W lipcu poprzedniego roku, razem z tatą, biegliśmy w „Pogoni za wilkiem”, a na początku tego roku wystartowaliśmy w „Biegu Zimowym POLICZ SIĘ Z CUKRZYCĄ, który został zorganizowany w ramach WOŚP. Bardzo lubimy to miejsce. W październiku zawitamy tutaj raz jeszcze. Weźmiemy udział w „Biegu Pamięci”, który będzie zakończeniem Mosińskiego Biegowego Grand Prix. Oczywiście każdy z tych biegów wiedzie inną trasą. Nie ma nudy. Bieganie po tym parku to przyjemność. Zazdroszczę tamtejszym mieszkańcom świetnego miejsca do treningów na codzień. Nie tylko ze względu na piękne widoki, ale i świeże powietrze.

W Mosinie na biegu FOREST RUN znalazłam się przez przypadek. Od dawna już, środek września miałam zarezerwowany na start w bojanowskim duathlonie - rywalizacji składającej się z biegu, a następnie jazdy na rowerze. Jednak dzień przed startem organizator zadecydował o odwołaniu biegu tłumacząc to złymi warunkami panującymi na trasie spowodowanymi opadami deszczu. Ta decyzja nie tylko zasmuciła, ale wręcz zszokowała wiele osób, które tego dnia miały wystartować w Bojanowie. W tym oczywiście i mnie. Tym bardziej, że w regulaminie duathlonu widniała informacja o tym, że ta impreza odbędzie się bez względu na panującą pogodę.
Rok temu razem z tatą braliśmy udział w pierwszej edycji tego duathlonu. Impreza była świetnie zorganizowana i zapowiadała się na cykliczną, być może nawet rozpowszechniającą tę formę rywalizacji w naszym regionie. Niestety, w tym roku to wydarzenie po prostu nie wypaliło…

Pogrążeni w duathlonowskiej żałobie podjęliśmy decyzję o wzięciu udziału w imprezie zorganizowanej w innym mieście. Nikt przecież nie lubi gdy coś wcześniej zaplanowanego się nie udaje. Wypadło na FOREST RUN w Mosinie. Wiemy, że imprezy tam są zawsze udane. Tak było i tym razem.

Do wyboru były trzy leśne, w całości wykluczające asfalt dystanse: 55km, 22km i 13km. Wybraliśmy ten najkrótszy, traktując go treningowo bowiem dzień później czekać miał na nas Półmaraton w Gnieźnie, ostatni do uzyskania odznaki Korony Półmaratonów Polski. Trasa choć niedługa, to nie należała do najłatwiejszych. Występowały podbiegi. Ostatnia z górek, tuż przed metą, rozciągała się na pół kilometra. Było ciężko, ale mega fajnie.

Przed startem imprezy natknęliśmy się na stoisko pewnej marki z odzieżą sportową. Oczywiście na tego typu imprezach stoisk promujących sportowe gadżety jest kilka. To stoisko wyróżniał fakt, że można było zabrać i przetestować odzież podczas biegu. Oczywiście skorzystałam. Miałam okazję biec w mega wygodnym, dobrze dopasowanym stroju szwedzkiej firmy. Z ciekawości sprawdziłam stronę tej marki i muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie miałam na sobie tak drogiej odzieży. Sam pomysł z testowaniem bardzo mi się spodobał.

Ciekawym doświadczeniem podczas tej imprezy była też rozmowa z osobą, która ukończyła wszystkie dystanse znanego biegu Ultra Cross Gwint (55km, 110km i 100mil). Słuchanie tej opowieści było motywujące. Kto wie, może i my kiedyś tam wystartujemy….

Jak wypadliśmy? Wśród kobiet zajęłam ósme miejsce na 88 startujących pań. Tato uplasował się na 12. miejscu spośród 82 mężczyzn. Mieliśmy tego dnia MOC!

Dlaczego bieganie jest fajne? Bo biegniesz nawet wtedy, kiedy organizatorzy zaplanowanego biegu odwołają start!

2018-09-15



Galeria zdjęć: