Ślężański Festiwal Biegowy w Sobótce to nowość, która jest rozwinięciem organizowanego do tej pory Górskiego Półmaratonu Ślężańskiego im. Adama Palichleba. W ramach tego memoriału odbywają się dodatkowo zawody na dystansach 10 kilometrów i półmaratonu. Każdy zatem może znaleźć coś dla siebie.

Bardzo lubię Sobótkę i górę Ślężę, którą zdobyłam już kilkakrotnie wędrówką pieszą. Podczas 11. PANAS Półmaratonu Ślężańskiego udało mi się obiec tę górę dookoła. Śleżański Festiwal Biegowy był świetną okazją do spróbowania czegoś nowego. Do zdobycia Ślęży na biegowo.  Tato już wcześniej podjął się tego wyczynu. Ja skusiłam się wbiec na Ślężę po raz pierwszy. Ciekawą atrakcją dla nas było to, że zarówno wbieg jak i zbieg prowadziły szlakami, którymi wcześniej na Ślężę nie mieliśmy okazji wchodzić.

Dwa tygodnie przed ślężańskim festiwalem ukończyliśmy z tatą półmaraton w Gnieźnie, który był ostatnim naszym etapem do zdobycia Korony Półmaratonów Polskich 2018 roku. Łącznie w tym roku ukończyliśmy już osiem półmaratonów na zawodach. Zapisując nas na bieg w Sobótce podejrzewałam, że możemy nie być jeszcze w pełni zregenerowani, aby pobiec kolejny półmaraton. Wybraliśmy więc dystans najkrótszy - 10 kilometów, którego przewyższenie wynosiło ponad 400 metrów. Tato po biegu przyznał, że tego dnia siły pozwoliłyby mu biec dłuższy dystans. Ja byłam zadowolona, że tak szybko znalazłam się na szczycie Ślęży, a niedługo potem byłam już na dole, na mecie. To było przecież moje najszybsze zdobycie tej góry.

Przed startem zafundowaliśmy sobie niemałą rozgrzewkę. Poprzez moje niedopatrzenie w regulaminie biegu, nie mogliśmy znaleźć biura zawodów. Zanim jednak to nam się udało sprawiliśmy sobie solidną przebieżkę po Sobótce. Na szczęście tego dnia wyjechaliśmy z domów z dużym zapasem czasowym, więc mimo błądzenia - na linii startu znaleźliśmy się na czas.

Biegacze z wszystkich trzech dystansów startowali wspólnie z Przełęczy pod Wieżycą. Biegliśmy Drogą Piotra Włosta szlakiem niebieskim na szczyt Ślęży. Dopiero na zbiegu droga zawodników z dystansu najkrótszego rozdzielała się z biegaczami, którzy wybrali dłuższe dystanse. My zbiegaliśmy przez Zbójnickie Skały, Olbrzymki, Skalną Perć by ponownie znaleźć się na Drodze Piotra Włosta i zmierzać w kierunku metry. Nazwy poszczególnych miejsc na trasie sugerują, że trasa nie należała do najłatwiejszych. I tak też było. Należało być naprawdę skupionym i biec ostrożnie, by nie zrobić sobie krzywdy. Na trasie minęłam trzy osoby, które zaliczyły upadek. Na szczęcie każda z nich była w stanie wrócić o własnych siłach. Biegi górskie to przecież niemałe wyzwanie.

Drogę ze szczytu pokonywałam w towarzystwie biegacza, który debiutował na biegu górskim i był na Ślęży po raz pierwszy. Przyznał, że będzie się mnie trzymał, bo wolałby się nie zgubić. Wymieniliśmy kilka zdań, podzieliliśmy się doświadczeniami. Okazało się, że też stara się o koronę półmaratonów. Świat biegaczy jest przecież podobny, każdy z nich zmierza do wyznaczonych celów. I po kolei je realizuje - i  to jest w tym najfajniejsze. A dzięki towarzystwu droga ze szczytu minęła mi bardzo szybko. Zadowolona ukończyłam ten bieg.

Przepiękną, dużą, ceramiczną nagrodą był medal, który czekał na każdego kto tego dnia zameldował się na mecie. Ne medalu znajduje się niedźwiedź, którego tułów wkomponowany jest w szkic Ślęży. To trofeum jest niemałym dziełem sztuki. Bardzo mi się ono podoba i jest jednym z ładniejszych pamiątek z biegów.

Jak wypadliśmy? Mi zdobycie szczytu i zbiegnięcie z niego zajęło 1 godz. i 17 min, co pozwoliło mi zająć 4. miejsce w mojej kategorii. Tato medal otrzymał 12 minut wcześniej i zajął drugie miejsce w swojej kategorii. To był naprawdę mega fajny, udany, satysfakcjonujący bieg!

Dlaczego bieganie jest fajne? Bo zdobycie szczytu przestaje Cię przerażać!

2018-10-03



Galeria zdjęć: