Na ten bieg czekałam od listopada. To właśnie wtedy natrafiłam na informacje o Międzynarodowej Sztafecie Górskiej w Górach Stołowych. Po obejrzeniu zdjęć z pierwszej, ubiegłorocznej, edycji oraz filmu promującego ten bieg odrazu poczułam, że i ja chcę tam pobiec. Poza ogromnym wyzwaniem, pięknymi widokami, trasą prowadzącą przez takie miejsca jak: Skansen Pstrążna, labirynt Błędne Skały, Sovi Hradek, Kovarova Rokla czy labirynt Szczeliniec Wielki było coś jeszcze - niecodzienna forma zawodów biegowych, która polegała na  rywalizacji zespołowej. Na jej wynik składały się indywidualne czasy zawodników na danym etapie. Bieg składał się z trzech etapów, każdy z nich liczył ponad 20 kilometrów. Do pokonania był łączony dystans 73 kilometrów w 3-osobowej sztafecie na trasie polskich i czeskich szlaków górskich.

Film można obejrzeć poniżej:

Mojej drużyny (taty oraz kolegi Łukasza) nie trzeba było namawiać do wzięcia udziału w tej imprezie. Jeszcze do końca nie zdążyłam zadać im pytania, a już były ich aprobaty. W momencie zapisów, czyli w listopadzie,  musieliśmy określić kto z nas na którym dystansie pobiegnie.
Na etap pierwszy skusił się Łukasz. Miał do pokonania prawie 29 kilometrów z Kudowy Zdrój do miejscowości Hvezda w Czechach o przewyższeniu +1460m/-1150m. Tacie przypadł etap drugi - dystans ok. 22 kilometrów z Hvezdy do Karłowa o przewyższeniu +1000m/-945m. A ja, jako ochotnicka, wybrałam ostatni etap z Karłowa do Kudowy Zdrój mając do pokonania 23 kilometry o przewyższeniu +540m/-903m. Te liczby naprawdę robiły wrażenie.

Przyjęliśmy skromną nazwę dla naszego zespołu - CHYBA DOBIEGNIEMY.

Nie startowaliśmy równocześnie. Dopiero po pokonaniu pierwszego etapu przez pierwszego zawodnika drugi biegacz z zespołu mógł ruszyć na etap drugi i identycznie sprawa wyglądała z etapem trzecim. W klasyfikacji generalnej liczył się czas dotarcia do mety w Kudowie Zdroju trzeciego zawodnika z zespołu.

Jak to wyglądało w praktyce?
Łukasz, jako zawodnik numer jeden naszego zespołu, na starcie w Kudowie musiał być już o 6:30 rano. Stamtąd wyruszył (oczywiście na biegowo) w kierunku Czech. Tato o godz. 7:30 został wraz z innymi startującymi, przewieziony autokarem do Czech, aby czekać tam na przybycie Łukasza i móc dalej kontynuować sztafetę. Czekanie nie było łatwe. Na pierwszym punkcie zmian, czyli mecie Łukasza, nie było (poza autokarem) żadnych miejsc dla biegaczy aby uchronić się przed zimnem. Odczuwalna temperatura tego dnia wynosiła około 1 stopnia.

Biegacze mieli możliwość sprawdzenia szacunkowego czasu przybycia na metę danego zawodnika i informacji na którym mniej więcej kilometrze się znajduje. Wszystko oczywiście za sprawą internetu i elektronicznego pomiaru czasu. Trzeba jednak było na te szacunkowe informacje zabrać poprawkę. Z dostępem do tych wiadomości też nie było łatwo - jak to w górach - występował problem z zasięgiem i siecią. Momentami było stresująco. Chodziło przecież o to, żeby w punkcie zmian sztafety stawić się punktualnie i nie przegapić swojego współzawodnika.
Organizatorzy co prawda wyczytywali finiszujących biegaczy, w momencie kiedy ci znajdowali się około dwóch kilometrów do swojej mety, ale ciągłe i uważne wsłuchiwanie się w głos komentatora przysparzało niemało stresu.

Zmiana Łukasza i taty przebiegła bez problemów. Łukasz zameldował się w Hvezdzie o godz. 10:54 (swój etap pokonał w 4 godz. i 24 minuty). Przyszła kolej na drugi etap. Zadaniem taty było przybiegnięcie odcinka z Czech do miejscowości Karłów.

W Karłowie czekałam od godz. 10:00, bo tak zaplanowany został przyjazd mojego autokaru z Kudowy. Spodziewałam się, że przebiegnięcie etapu przez mojego tatę będzie wynosiło około 3 godzin. Zatem według moich obliczeń czas mojego startu powinien odbyć się w okolicach godz. 14:00. Czekanie trochę mnie znużyło. Zaczynałam czuć lekkie zmęczenie. Nie wiedziałam kiedy dokładnie wymienię się z tatą. W telefonie nie było zasięgu, zresztą nie tylko u mnie. Cały Karłów go nie miał! Na moim punkcie zmian (w przeciwieństwie do tego gdzie czekał tato) mogliśmy czekać w restauracji, gdzie znajdowało się wi-fi. Raz po raz korzystałam z niego w celu sprawdzenia jak daleko jest jeszcze tato. Musiałam jednak być z tym ostrożna - na trasie biegu obowiązkowym wyposażeniem był telefon. Jak wiadomo - rozładowany w niczym by mi nie pomógł.


Kiedy usłyszałam w głośnikach słowa organizatora: „Numer startowy 1123 właśnie znajduje się na Szczelińcu. Zapraszamy do strefy zmian.”  Poczułam ulgę, stres, jeszcze trochę stresu i stres.  Emocje wzięły górę. Widziałam, że za chwilę moja kolej. Tata ukończył swój etap w czasie 2 godz. i 47 minut, a więc ze swoimi obliczaniami dużo się nie pomyliłam. O godzinie 13:42 wyściskałam tatę i ruszyłam na ostatnią część biegu. Dla mnie tę najbardziej wyczekiwaną.

Nie było łatwo. Trasa była wymagająca nie tylko ze względu na przewyższenia, ale przede wszystkim była mocno techniczna: z dużą ilością skał, korzeni, zakrętów, kładek. Zaczęło się robić chłodno, lekko sypał śnieg. Przed biegiem bałam się, że zabłądzę na trasie. Zupełnie niepotrzebnie. Trasa była naprawdę dobrze oznakowana. Najbardziej zapamiętam chyba Błędny Skały - byłam tam po raz pierwszy. Ciasne szczeliny naprawdę robiły wrażenie. Raz za szybko się podniosłam z klęku i uderzyłam głową w skałę - to też na długo pozostanie w mojej pamięci.
Biegło mi się ciężko - nie spodziewałam się, że trasa będzie aż tak trudna. Odczucia moich współzawodników były podobne. Naprawdę dostaliśmy w kość! Ale… dla tych widoków było warto. Chciałabym tam wrócić i nacieszyć się tym miejscem nie w pośpiechu.

Dobiegłam na metę w Kudowie Zdrój około godz. 16:30. Na mecie czekał mój zespół, druga połówka, a nawet mój pies! Razem z drużyną ostatnie metry do mety pokonaliśmy wspólnie. To było naprawdę świetne uczucie! Nasza zespołowa współpraca udała się! Wszyscy ukończyliśmy ten bieg cali, zadowoleni, mega zmęczeni, spełnieni!

Ten bieg odbył się dokładnie w moje urodziny. To był naprawdę nietypowy dzień. Większość osób swoje święto spędza w barze, ze znajomymi, relaksując się. Ja wybrałam zupełnie inną formę spędzenia tego dnia. Nie żałuję! Będę ten dzień pamiętać do końca życia. Oczywiście… po powrocie do hotelu, około godz. 19.00, urządziliśmy (nie)małą imprezkę! Czekał na mnie nawet minitort ze świeczką! Dziękuję raz jeszcze Marzenie i Łukaszowi za miłe przywitanie. Zrobiliście mi ogromną niespodziankę.

Jak wypadliśmy? Ukończyliśmy ten bieg w czasie 10 godz. i 4 minut. Zameldowaliśmy się jako 121. zespół na 186, którym udało się ten bieg w limicie czasowym ukończyć. Jak na osoby, które nie mają dużego doświadczenia z biegami górskimi to naprawdę dobry wynik! Startowaliśmy wśród tych najlepszych zawodników, znanych w polskim środowisku biegowym.

Międzynarodowa Sztafeta Górska to możliwość biegu solo, czyli biegu w pojedynkę na dystansie 73 km. Te osoby zasługują na największy szacunek! Kto wie… może kiedyś i nam uda pojawić się na takim dystansie?

Dlaczego bieganie jest fajne? Bo możesz połączyć siły z innymi - stworzyć drużynę!

Zdjęcia oznaczone logo Międzynarodowej Sztafety Górskiej pochodzą ze strony organizatora: https://www.facebook.com/maratonygorskie a ich autorami są: Rafał Bielawa, Małgorzata Telega oraz Piotr Dymus.

2019-04-18



Galeria zdjęć: