Impreza pod nazwą Bieg Lwa odbywa się corocznie w Tarnowie Podgórnym od 2012 roku. Podczas tego wydarzenia biegacze mają do wyboru wzięcie udziału w biegu na 10km czyli „Pogoni za Lwem” lub w „Biegu Lwa” na dystansie półmaratońskim. Dla najmłodszych przygotowano "Bieg Lwiątek". Wszystko zatem kręci się wokół lwa, który umieszczony jest w herbie Tarnowa Podgórnego. Bardzo podoba mi się sposób w jaki osoby tworzące to wydarzenie promują swoją małą społeczność. Organizatorzy, którymi jest grupa przyjaciół, zaangażowali w organizację Biegu Lwa nie tylko władze gminy, ale i mieszkańców. Bieg ten, jak również atmosfera panująca w Tarnowie Podgórnym, cieszą się wysoką oceną w środowisku biegowym. To właśnie dobre opinie o tym biegu zadecydowały, że i ja chciałam tam pobiec.

Organizatorzy twierdzą, że chcą robić wydarzenia inne niż wszystkie i trzeba przyznać, że to im się udaje. Z roku na rok sprawiają, że impreza przyciąga kolejnych biegaczy. Biegająca osoba na trasie w przebraniu lwa, konkurs polegający na jak najszybszym pokonaniu ostatnich 100metrów biegu, wieczorna godzina startu, motywujące bannery na trasie, bogate pakiety - to tylko nieliczne mocne strony tego wydarzenia. Poza tym w Tarnowie tego dnia można było wystartować z polską biegową elitą: Tomaszem Grycko, Dominiką Stelmach a nawet mistrzynią Polski w maratonie 2019 - Aleksandrą Brzezińską i kilunastoma innymi najlepszymi biegaczami w Polsce.

Zdecydowaliśmy się razem z tatą na udział w półmaratonie. Na bieg zabraliśmy ze sobą naszą biegową koleżankę Paulę, która początkowo chciała pobiec na dystansie 10km, ale ostatecznie (chyba za sprawą moich delikatnych sugestii) skusiła się na dystans 21km. Z pewnością nie żałowała.

Chwilę przed godz. 20 ustawiliśmy się na starcie. Późna godzina rozpoczęcia była w tej edycji nowością. Wszystko dlatego, aby biegacze nie musieli biec w największym upale i mogli mieć szansę na ustanowienie nowych rekordów życiowych. Dla mnie było to strzałem w dziesiątkę, nie lubię biegać w temperaturze powyżej 20 stopni. Chyba mało kto lubi.

Biorąc udział w biegu o tak późnej godzinie należy pamiętać o tym, aby się wcześniej zbyt mocno nie głodzić. Taki błąd zrobiłam przed wrocławskim półmaratonem. O ile większość imprez biegowych odbywa się przed południem i prawie każdy pamięta o zjedzeniu śniadania, to w przypadku zawodów biegowych o wieczornej porze decyzja o ostatnim posiłku albo ich ilości może być kłopotliwa. Półmaraton to nie dystans, który powinno się pokonywać z pustym żołądkiem. Ja tego dnia starałam się zjeść w ciąg dnia dość sporo. Na śniadanie zaserowałam sobie pierogi, a na obiedzie wylądowałam w KFC. Paula niedowierzała. Na trasę dodatkowo każdy z nas zabrał żel. Mistrzynią przechowywania żeli stała się Paula, która trzymała go w opaskach kompresyjnych. Warto dodać, że Paula zawsze biega z telefonem. Z telefonem w ręku. Tak, tak… półmaraton też.

Do pokonania mieliśmy dwie pętle po 10,5km. Trasa była w całości asfaltowa, raczej płaska. Występowały 4 większe podbiegi. Pierwsze okrążenie biegło mi się trudniej. Nie znałam trasy, starałam się ją zapamiętać. Przeszkadzały mi ostatnie blaski słońca. Czytałam wszystkie bannery na trasie. Większość z nich była motywująca. Pojawiały się też takie z napisem: #kryzys, #kolka, czy #zmęczenie. No cóż… półmaraton to nie bułka z masłem przecież. Drugie okrążenie było dla mnie już „z górki”. Poczułam, że mam siłę. Że to mój dzień. Że chyba już zawsze przed półmaratonem odwiedzę KFC. Wiedziałam, że uda mi się ukończyć ten bieg poniżej 1 godz. 45 minut. To było takie małe założenie na ten bieg. Mały cel. Ze świadomością że go osiągnę miałam jeszcze więcej mocy. Ostatnie kilometry biegu pokonywałam bez kryzysu. Jeszcze nigdy nie miałam tak sprzyjającej sytuacji na półmaratonie. Dzięki, KFC!

Meta znajdowała się na stadionie, który był delikatnie oświetlony kolorowymi lampami. To robiło mega fajny klimat. Tuż przed linią mety przytuliłam ogromną maskotkę lwa, która machała do mnie kiedy wbiegałam na stadion. Banana nie schodził z mojej twarzy jeszcze długo.

Zameldowałam się na mecie z czasem 1 godz. 40 min i zajęłam 19. Miejsce wśród 280 startujących kobiet. Przyznam, że aż tak dobrego wyniku się nie spodziewałam. Tato czekał już na mnie na mecie. Przybył na nią dwie minuty szybciej. Też poprawił swój dotychczasowy rekord życiowy. Tato… jesteś niemożliwy! Skakałam, krzyczałam i klepałam tatę po plecach, mówiąc że brakuje mi już do niego „tylko” dwóch minut. Tato, gonię Cię! Tego dnia bardzo dobrze wypadła również Paula, która złamała barierę 2 godzin na półmaratonie i pojawiła się na mecie 3 minuty przed godziną 22. Brawo, Paula! Dałaś czadu!

To był nasz dzień. Naprawdę udany start. W naprawdę udanym biegu. Ciężko było cokolwiek tego dnia lepiej.

W drodze do domu nie obyło się bez świętowania. Zakończyliśmy ten dzień szampanem!

Dlaczego bieganie jest fajne? Bo zaczynasz jako lwiątko i z czasem stajesz się walecznym lwem!

2019-05-24



Galeria zdjęć: