Chcąc odpocząć od półmaratonów i biegów górskich zaplanowaliśmy razem z tatą udział w biegu na krótszym dystansie. Zdecydowaliśmy się na wzięcie udziału w Lubaskim Crossie Szlakiem Bursztynowym, który doczekał się w tym roku swojej czwartej edycji. Do wyboru były dwa dystanse - na 5 oraz 10 km. Wybraliśmy ten dłuższy. Zabraliśmy ze sobą dwójkę osobistych kibiców: Gosię oraz Dominika.

Po przyjeździe do Lubaszu okazało się, że trafiliśmy do bardzo urokliwej miejscowości. Okolice startu i mety znajdowały się przy amfiteatrze w okolicach Jeziora Wielkiego. Odrazu nam się tam spodobało - rekreacyjne tereny, spora liczba drewnianych rzeźb, cisza, brak tłumów.

Przed biegiem mieliśmy trochę czasu aby pojeździć na hulajnodze na tamtejszej skateplazie. To była świetna rozgrzewka przed biegiem. Zabawę jaką dostarcza hulajnoga polecam każdemu bez względu na wiek. Sama ostatnimi czasy próbuję dojeżdżać do pracy właśnie na tym urządzeniu, zamiast korzystać z samochodu. Hulajnoga okazała się również świetnym rozwiązaniem dla Dominika, który co prawda biegać (na razie!) nie lubi, ale chętnie bierze udział w biegowych wyjazdach. Kiedy my biegliśmy, on miał czas by pozwiedzać tamtejsze okolice właśnie na tym urządzeniu.

KIlka minut przed biegiem odbyła się wspólna dla wszystkich biegaczy rozgrzewka poprowadzona przez jedną z uczestniczek biegu. Instruktorka dała nam niezły wycisk. Koniec końców (wliczając hulajnogę) zaliczyliśmy dwie solidne rozgrzewki. Byliśmy dobrze przygotowani do startu.

Trasa biegu prowadziła wokół jeziora. Mieliśmy do pokonania dwie pętle. Trasa początkowo wiodła przez las, a następnie przez pola. Na otwartym terenie nie było łatwo. Wiatr utrudniał pokonywanie kolejnych kilometrów. Przeszkodami były również podbiegi. Należało uważać na kamienie. Pierwsze okrążenie potraktowałam jako rozpoznanie terenu, przy drugim wiedziałam już lepiej jak rozplanować siły. Do czwartego kilometra biegłam równo z tatą. Potem tato oddalił się i utrzymywał prowadzenie już do końca biegu.

Po pierwszej pętli dodającym kopa momentem było zobaczenie naszych kibiców. Dominik przywitał mnie okrzykiem: „Jesteś trzecią kobietą!”. Nie dowierzałam, ale nie chciałam utracić tej pozycji. W skupieniu przemierzałam drugą część trasy. Było warto.

Bieg minął mi szybko. Dystans 10km nie jest już dla mnie w żaden sposób przerażający. Zameldowałam się z czasem 45 min i 33 sek. Tato był na mecie minutę szybciej. Te czasy pozwoliły nam obojgu znaleźć się na podium. Tato był drugi w swojej kategorii wiekowej, ja trzecia w kategorii OPEN kobiet. Znalezienie się na pudle zawsze ogromnie cieszy - to oczywiste. To jedna z większych nagród za włożony trud podczas treningów.

Dzień po zawodach w Lubaszu obchodziłam trzecią rocznicę mojego biegania. Stanięcie na podium było swego rodzaju prezentem właśnie z tej okazji. Dodam, że rok temu (w drugą rocznicę mojego biegania) tacie i mnie udało się stanąć na podium w Mosinie na Biegu Eleganta. Wtedy był to bieg na dystansie 5km. Wszystko wskazuje na to, że za rok powinniśmy wziąć udział w półmaratonie.

Bieg w Lubaszu miał swój urok. Zdecydowanie częściej bywam na większych, komercyjnych imprezach gdzie panuje inna atmosfera. Tutaj było inaczej. Po prostu spokojniej. Organizatorzy potrafili stworzyć świetny klimat. Na koniec wszystkim biegaczom zrobiono nawet pamiątkowe zdjęcie.

Dlaczego bieganie jest fajne? Za włożony trud podczas treningów prędzej, czy później przychodzi nagroda.

2019-05-28



Galeria zdjęć: