Chcesz zdobyć górę Mount Blanc bez wyjeżdżania z naszego kraju? Jest to możliwe. Wystarczy wystartować w biegu o nazwie 3 Razy Śnieżka = Mount Blanc. Nasz najwyższy szczyt Karkonoszy ma wysokość 1603 m n.p.m, a wysokość Mount Blanc to jego trzykrotność. Zatem… wystarczy wbiec na Śnieżkę trzy razy pod rząd pokonując łączny dystans 55km, by poczuć się jak zdobywca najwyższego szczytu w Alpach. Ale przecież nie każdy jest na to już gotów…

Dlatego organizatorzy przygotowali jeszcze dwa inne dystanse: MINI (17km) oraz ŚREDNI (36km). Ten pierwszy polega na jednokrotnym zdobyciu Śnieżki i zbiegnięciu z niej. Drugi, jak nie trudno się domyśleć, polega na dwukrotnym zameldowaniu się na szczycie. Oczywiście zarówno na dystansie ŚREDNIM jak i ULTRA za każdym razem biegacze wbiegają na Śnieżkę innymi szlakami. A co, nie może być zbyt łatwo, nie może być nudy!
Dodatkowym utrudnieniem są limity czasowe w jakich należy ukończyć bieg. Osoby biorące udział w biegu na dystansie ŚREDNIM mają limit siedmiu godzin, a uczestnicy na dystansach MINI (który promowany jest jako bieg rodzinny) oraz ULTRA (który polega na trzykrotnym zdobyciu Śnieżki) muszą pojawić się na mecie w limicie czasowym wynoszącym nie więcej niż 10 godzin.

Biegacze wybierający dystans MINI wbiegają na Śnieżkę szlakiem czarnym. Osoby startujące na dystansie ŚREDNIM dodatkowo zdobywają Śnieżkę po raz drugi na szlaku czerwonym. Ultrasi na koniec zmierzają się jeszcze ze szlakiem w kolorze niebieskim.

Bieg ten, mimo swojej trudności, cieszy się sporym zainteresowaniem. Chętnych do udziału w tych zawodach jest naprawdę sporo. W 2018 roku odbyły się w ramach tego biegu Mistrzostwa Świata w Długodystansowym Biegu Górskim. Organizatorzy wśród wszystkich zapisanych osób losują zawodników, którzy otrzymają prawo do startu. Mi, mojemu tacie i koledze Łukaszowi udało się znaleźć na liście wylosowanych! Już na początku tego roku wiedzieliśmy, że pobiegniemy w czerwcu w Karpaczu.

Zdecydowaliśmy się na dystans ŚREDNI. Łącznie do pokonania mieliśmy 36km, z czego ponad 20km było pod górę. Przewyższenie wynosiło 2 tysiące metrów. Te liczby naprawdę robią wrażenie.

Do Karpacza przyjechaliśmy dzień przed zawodami. Odebraliśmy pakiety startowe. Na spokojnie chcieliśmy przygotować się do biegu. Odpocząć. Zrelaksować się. To nie jest bieg na który po prostu można przyjechać, stanąć na linii startu i po prostu wystartować…

Wieczorem przygotowałam wszystkie niezbędne rzeczy: odzież, opaski kompresyjne, plecak z bukłakiem, zegarek, mapy z trasą biegu, plastry, żele, kurtkę przeciwdeszczową i żelki. Robienie tego na ostatni moment, rano, nigdy nie kończy się dobrze. Można czegoś zapomnieć, przeoczyć…

Po spakowaniu się raz jeszcze zapoznałam się z mapą biegu. Pierwsze zdobycie Śnieżki prowadziło przez: Krucze Skały, Szeroki Most, Sowią Dolinę, Sowią Przełęcz i schronisko Jelenka, a drugie przez: Rozdroże Łomnickie, schronisko Łomniczka i Dom Śląski. Za każdym razem mieliśmy zbiegać przez Kopę. Zapowiadała się naprawdę fajna przygoda.

Bieg zaczął się o godz. 9. Na pokonanie pierwszej pętli obowiązywał limit czasowy - 3 godziny. Pierwszy kilometr pokonywaliśmy honorowo ulicami Karpacza. Od Kruczych Skał było już ciągle pod górę. Po kamieniach. W pięknych okolicznościach przyrody. Podziwiałam każdy fragment trasy. Po około dziesięciu kilometrach znalazłam się na szczycie Śnieżki. Po raz pierwszy w życiu. Byłam zadowolona, spełniona, nawet wzruszona. Zrobiłam to! Od razu zadzwoniłam do swojej drugiej połówki, która kibicowała na dole. Nie podarowałam sobie również zdjęcia na tle obserwatorium znajdującego się na samej górze.
Po kilku minutach byłam gotowa na zbieg. Musiałam na dole pojawić się maksymalnie o godz. 12. Na zbiegu byłam ostrożna. Oszczędzałam siły, uważałam na kamienie, unikałam wywrotki.
Zameldowałam się na mecie, po pierwszej pętli, z 15 minutową nadwyżką czasową. Posiliłam się colą i arbuzem. Chwilę odpoczęłam. Zacisnęłam zęby i wyruszyłam na drugie, w moim życiu, zdobywanie Śnieżki.

Już na samym początku wiedziałam, że nie będzie łatwo. Zaczęło się robić gorąco. Temperatura wynosiła około 30 stopni. Nie oddychało mi się swobodnie. Problemy wydolnościowe sprawiały, że raz po raz musiałam odetchnąć, choć na chwilę, w cieniu. Kilka osób na trasie pytało mnie, czy wszystko w porządku i czy mogą mi jakoś pomóc. To było bardzo miłe uczucie. Biegacze to naprawdę jedna wielka rodzina.

Przy drugiej próbie zdobywania Śnieżki miałam chwilowy kryzys, chciałam odpuścić. Zrezygnować. Po prostu zejść i wrócić do hotelu. Czułam, że to nie jest mój dzień. Ale… nie poddałam się. Nie złamałam się. Walczyłam do końca. I dobrze! Ani przez moment tego nie żałuję. Bieg górski to przede wszystkim walka z samym sobą.  

Szlak czerwony okazał się trudniejszy. W Łomniczce zatrzymałam się by zakupić wodę, którą prawie całą na siebie wylałam. Nie przeszkadzało, że nie było schłodzonej. Potrzebowałam  jakiejkolwiek ochłody. To mi pomogło. Ruszyłam dalej. Kilka metrów dalej zobaczyłam górę Śnieżki. Przeraziłam się. Była ode mnie w odległości około 3-4km. Droga do niej nie była łatwa. Było naprawdę stromo. Wiedziałam już, że najtrudniejsza część trasy jest dopiero przede mną.

Na ostatnich kilometrach spotkałam biegaczy z Kościana. To w ich towarzystwie zdobywałam po raz drugi tę górę. Trasa pokonywana przy rozmowie mijała szybciej. Dotarliśmy w końcu do Domu Śląskiego gdzie na wszystkich biegaczy czekał punkt żywieniowy. Znowu nie odmówiłam sobie arbuza i coli. Uzupełnianie cukru podczas takiego wysiłku było bardzo istotne. Wolontariusze obsługujący punkt żywieniowy byli bardzo pomocni, radośni i rozgadani. Było tam naprawdę przyjemnie, ciężko było opuścić to miejsce i ruszyć dalej.

Ostatni fragment trasy od Domu Śląskiego na Śnieżkę był trudny. Na trasie znajdowały się łańcuchy, którymi można było się wspomóc. Po kilkudziesięciu minutach zameldowałam się na Śnieżce po raz drugi. Wtedy poczułam ulgę. Odetchnęłam. Byłam bardzo z siebie dumna. Zadzwoniłam do swojej drugiej połówki raz jeszcze.

Obejrzałam raz jeszcze widoki z góry i ruszyłam. Miałam około półtorej godziny by pojawić się na mecie. Wiedziałam, że zdążę. Nie śpieszyłam się. Skupienie nie było już tak mocne jak na pierwszym zbiegu. Jeszcze bardziej uważałam, by nie potknąć się na kamieniach. Kilka razy minęliśmy się z chłopakami z Kościana. Jednemu z nich dokuczały już skurcze mięśni i musiał raz po raz się zatrzymywać.

Moje ostatnie kilometry do mety też nie były przyjemne. Kiedy byłam już pod wyciągiem na Kopę (czyli około 2km od mety) mój żołądek zaczął świrować. Musiałam się zatrzymać. Wymiotowałam. Wysiłek i prawdopodobnie zbyt duża ilość coli nie dogadały się. Tutaj straciłam dużo minut. Z pustym brzuchem ruszyłam dalej. Na mecie byli przecież moi prywatni kibice.

Wbiegłam na metę zmęczona. Cieszyłam się, że to już koniec. Nie dowierzałam, że udało mi się to zrobić. To nie był „mój dzień”, a mimo to dałam radę. To naprawdę fajne uczucie zostać dwukrotnym zdobywcą Śnieżki. Mimo wysiłku, mimu bólu. Tych wspomnień i przeżyć nikt mi nie zabierze.

Zameldowałam się na mecie 14 minut przed limitem czasowym. Tato zakończył bieg z czasem 4 godz. i 54 minut zajmując drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej. Niecałe 10 minut później na metę przybiegł Łukasz, który również tego dnia uzyskał świetny wynik. Gratuluję, panowie! Krążą już pogłoski, że za rok widzimy się na głównym dystansie tego biegu.

Dlaczego bieganie jest fajne? A pomyślałbyś, że można być w ciągu jednego dnia dwa razy na tej samej górze, zdobywając ją dwoma różnymi wejściami? Nie wspomnę już o arcypięknym medalu jaki się za ten wyczyn otrzymuje.

 

Zdjęcie oznaczone logiem bikeLIFE pochodzą z tej strony. Serdecznie dziękuję za świetną fotograficzną pamiątkę!

2019-07-02



Galeria zdjęć: