Ślęża to jedno z moich miejsc na ziemi. Nie potrafię zliczyć ile razy już tam byłam. Zaczęło się od wędrówek pieszych. Wejście, zdobycie szczytu i zejście było dla mnie dużym przeżyciem. Raczkowałam wówczas w temacie biegania.

Z czasem, kiedy moja forma stawała się coraz lepsza, samo wchodzenie już nie wystarczało. Przyszedł czas na wzięcie udziału w 11. PANAS Półmaratonie Ślężańskim, którego trasa wiodła drogami asfaltowymi dookoła góry. To był jeden z biegów, który wszedł w skład mojej Korony Półmaratonów Polskich 2018 r.
Pół roku później przyjechałam do Sobótki na Ślężański Festiwal Biegowy by w biegu na dystansie 10 kilometrów wbiec i zbiec ze Ślęży. Z kolei kilka miesięcy później wystartowałam w biegu na dystansie 24 kilometrów podczas Zimowego Maratonu Ślężańskiego. Za każdym razem oczywiście byłam tutaj z tatą. Ślęża mnie ciągle zaskakiwała. Do dziś zresztą zaskakuje.

W tym roku przyjechałam na ŚFB z poprzeczką podniesioną nieco wyżej. Teraz przeszedł czas na dystans 22 kilometrów, który polegał na dwukrotnym zdobyciu Ślęży - od dwóch różnych stron. Dodatkowo kilka kilometrów prowadziło partiami podszczytowymi góry Radunii. Łącznie przewyższenie wynosiło +/-950 m n.p.m.

Jeszcze niedawno przyjeżdżałam tutaj by po prostu wejść i zejść. Dziś cieszę się, że podczas jednodniowego wyjazdu mogę być na Ślęży dwukrotnie. Jestem w stanie zobaczyć dwa razy więcej w tym samym czasie. To jest niesamowite.

Poza dystansem półmaratońskim podczas Ślężańskiego Festiwalu Biegowego organizatorzy przygotowali jeszcze biegi na: 10, 42 oraz 80km. Ten ostatni był tegoroczną nowością.

Wystartowaliśmy o godz. 10. Pogoda była wymarzona. Było chłodno i wilgotno. Zza drzew docierały promienie słońca, które rozjaśniały trasę. Chciało się biec.

Ruszyliśmy w ścisku. Pierwsze kilometry były dość żwawe. Było słychać sporo rozmów na trasie. Wszystko ucichło w momencie pierwszego długiego podejścia. Wtedy wiele osób z biegu przerzuciło się na szybki marsz. W tym również i ja. Nastała cisza. Słychać było tylko głębokie wydechy. Każdy skupiał się by bezpiecznie stąpać po kamieniach. Podejścia to czas walki z samym sobą, ze swoimi słabościami. Nieważne czy biegnie się na 10, czy 80km. Każdy ma swój cel, każdy przeżywa to szczególnie, każdy walczy.

Przyjechałam na ten bieg z zamiarem spokojnego biegu. Chciałam nacieszyć oczy widokami. Chciałam zapomnieć o zegarku. Po prostu zrobić kilka zdjęć. Ostatnie starty kosztowały mnie sporo wysiłku. Teraz miało być inaczej. Uważam, że każdemu raz po raz taki bieg jest potrzebny. Wszędzie się śpieszymy, często niepotrzebnie. Warto czasem zwolnić. Wtedy wszystko wygląda inaczej.

Organizatorzy od samego początku ostrzegali zawodników o niełatwych warunkach na trasie. Musieliśmy szczególnie uważać na śliskie kamienie. Sama zaliczyłam upadek. Na szczęście niegroźny. Fortunnie upadłam na tyłek. Był to jednak kolejny powód, by tego dnia się nie śpieszyć. Uważać na siebie i w całości wrócić do domu. To na zawodach biegowych jest dla mnie bardzo ważne. Sporo zawodników, niestety, o tym zapomina.

Biegnąc od Przełęczy pod Wieżycą Drogą Piotra Włosta szlakiem niebieskim po pięciu kilometrach znalazłam się po raz pierwszy, tego dnia, na górze. Spędziłam tutaj kilkadziesiąt sekund. Mam bardzo wiele przeżyć związanych z tym miejscem. Wszystkie są pozytywne. Bardzo dla mnie istotne. Szybko je sobie przypomniałam. Nie mogłam jednak być tam w nieskończoność… Musiałam ruszać dalej.

Przez Zbójnickie Skały, Olbrzymki, Skalną Perć znalazłam się na Drodze Piotra Włosta. Dotarłam do Przełęczy Tąpadła. To miejsce znałam. Już kiedyś od tego miejsca zdobywałam Ślężę - żółtym, najprostszym szlakiem. Z tego miejsca należało udać się na drogę okalającą szczyt Raduni. Tutaj zamieniłam kilka słów z lokalnym uczestnikiem biegu. Opowiadał mi co jeszcze mnie czeka na kolejnych kilometrach. Tu, na szlakach Raduni, biegło się dosyć łatwo, nie było żadnych kamieni. Taki widok na Ślęży dotąd był mi nieznany. Jest zupełnie inny od tego, który widzi się na wjeździe do Sobótki. Ślęża, choć w zasięgu ręki, z tego miejsca wydawała się być daleko.

Biegnąć szlakiem czarnym Rozdrożami Sulistrowickiego i Drogą Sabiny dotarłam ponownie na szczyt góry. Natrafiłam na odbywającą się wówczas mszę. Siedzący na trawie tłum młodych ludzi słuchał właśnie kazania. Po raz pierwszy widziałam tam aż tylu ludzi.

Odetchnęłam i ruszyłam dalej. Pozostał już tylko tylko zbieg. Ostatni, długi zbieg. Zbieg trasą, którą dokładnie znam. Czuję się na niej jak ryba w wodzie. Przez Złomiska, Husyckie Skały, pomnik Panny z Rybą pokonywałam ostatnie kilometry trasy. Tutaj nie musiałam zastanawiać się gdzie kłaść stopy. Mam przecież ten szlak w jednym palcu. Na górę wchodzili kolejni turyści. Wielu z nich było młodymi harcerzami. Kilkuletnimi. Wspólnie krzyczeli: „Powodzenia na mecie!” przybijając „piątaka”. Odkrzyknęłam wówczas chyba z 15 razy słowo: „Dziękuję”. Jakie to było miłe…

Kilometr dalej zobaczyłam upadek jednego z biegaczy. Okazało się, że to uczestnik dystansu Ultra, który podobnie jak ja był na ostatnich kilometrach swojego wyczynu. Ultrasi wystartowali już o godz. 3 w nocy, można zatem było ich spotkać na trasie. Biegaczowi dokuczały już skurcze. Będąc pewna, że mam w plecaku magnez zaczęłam go poszukiwać. Okazało się, że albo został w domu, albo w samochodzie. Nie mogłam pomóc. Staraliśmy się dobiec do mety razem. Miałam okazję posłuchać trochę o tym zwariowanym świecie  jakim jest świat ultrasów. To było dla mnie motywujące zakończenie tego biegu.

Na metę wbiegłam bardzo zadowolona. Nie byłam szczególnie zmęczona. Kibice krzyczeli, bili brawa, gwizdali. Ja z pełną dumą machałam w ich kierunku. Mogłam poczuć, że dokonałam czegoś naprawdę wielkiego.

To był dobry trening nie tylko dla nóg. Głowa po takich wydarzeniach jest bogatsza o kolejne przeżycia i doświadczenia. Jest po prostu silniejsza.

W półmaratonie wzięło udział 355 osób, z czego zaledwie 54 to kobiety. Ja zameldowałam się jako szesnasta, a w swojej kategorii wiekowej piąta. Tato poszedł po całości i ze świetnym wynikiem uplasował się na drugim stopniu podium w swojej kategorii wiekowej. Przywiózł ze Ślęży piękne, ceramiczne trofeum. Jesteś mocarzem, tato! Jestem z Ciebie tak bardzo dumna...

Dlaczego bieganie jest fajne? Pozwala znaleźć swoje miejsce na ziemi.

==================================================================================================

3x zdjęcia oznaczono logo wykonane zostały przez Jacka Bagińskiego.

2019-09-29



Galeria zdjęć: