Rok 2020 miał być dla mnie rokiem maratonów. Razem z tatą mieliśmy pojawić się na królewskich dystansach m.in: we Wrocławiu, w Krakowie i w Warszawie. To miał być rok ukończenia Korony Maratonów. To się nie udało. Od lutego, przez pandemię, stopniowo odwoływano zawody. Pamiętam jak na początku roku cieszyłam się na marcowy World Athletics Half Marathon Championships w Gdyni. To miał być kobiecy wyjazd nad morze. Razem z Moną i Paulą.
Zaraz potem miała być Sztafeta Górska w Kudowie Zdrój z tatą i Łukaszem. A niedługo potem 3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc w Karpaczu. O dalszych planach nawet nie ma sensu już wspominać. Plany przerodziły się w niespełnioną historię. Oczywiście na jakiś czas.

Z każdą odwoływaną imprezą moja motywacja do biegania malała. Po czterech latach od rozpoczęcia swojej przygody z tym sportem potrzebowałam tzw. „marchewki”. Właśnie nią, od jakiegoś czasu, były zawody. Adrenalina, spotkania z biegowymi znajomymi, dzielenie się tymi przeżyciami z innymi poprzez pisanie relacji z biegów, aż wreszcie świadomość zarażania tym hobby innych. To mnie nakręcało, to dodawało mi skrzydeł, to powodowało że miałam ochotę wychodzić na treningi. Pandemia to wszystko mi odebrała…

Miałam ochotę wyjść na rower, korzystałam z siłowni kiedy tylko obostrzenia pozwalały im pozostać otwartymi. W wolnym czasie spędzałam aktywnie czas w górach. Liznęłam nawet trochę podstaw z taekwondo. Nie spoczęłam na kanapie. Nadal trenowałam, ale… już nie tyle ile dotychczas. Wiem, że nie byłam jedyna…

Obserwowałam tych, którzy podczas „covidowej ery” nie zatracali swojej motywacji i podziwiałam ich. Może nawet trochę im zazdrościłam. Że im się chce, że widzą motywację, że się nie poddają. Bez wątpienia jedną z tych osób był mój tato. Mobilizował się do treningów sam. Po prostu nie przestawał uprawiać tego sportu mimo, nieco przytłaczającej, pandemicznej szarości. Brawo tato i brawo wy. Wygraliście ten czas. To wy jesteście tymi wygranymi. Wygraliście, bo normalność powoli powraca. A wy jesteście na nią gotowi. Stopniowo wracają przecież imprezy biegowe. To czas na który czekałam. Za którym już było mi trochę tęskno.

I trochę tego biegowego czasu zasmakowałam w ostatni weekend czerwca na pierwszej, po wielu miesiącach przerwy, imprezie biegowej. To tam poczułam tę adrenalinę w biurze zawodów kiedy odbierałam pakiet startowy. To tam na trasie zawodów znów spotkałam radosnych biegaczy.

Mowa oczywiście o imprezie „3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc” w Karpaczu. To tam w 2019 pobiegliśmy razem z tatą i Łukaszem dwukrotnie na Śnieżkę [relację z tego biegu przeczytasz tutaj]. To tam w 2020 roku mieliśmy Śnieżkę zdobyć już trzykrotnie. To właśnie tam, teraz w 2021 roku, mój tato został ultramaratończykiem górskim dopełniając plan z 2020 roku. Sumienność podczas pandemii została wynagrodzona. Myślę, że z nawiązką. Dokonał czegoś co jeszcze dwa lata temu było tylko marzeniem. Pokonanie dystansu prawie 60km zajęło mojemu tacie 9 godzin z malutkim haczykiem. Jesteś tato… niemożliwy! Jesteś tato i ULTRAMARTOŃCZYKU… niemożliwy! Jesteś moją nową definicją samozaparcia. Brawo!
A brawo jest tym większe, że przekonana byłam, że tato na metę dotrze zmęczony, wycieńczony i rozładowany. Tak wcale nie było. Dobrze rozłożył siły. Dobrze zaplanował ten bieg. Był wytrzymały do końca. Biegł, mimo że w deszczu, na metę z uśmiechem i wyglądał jakby jeszcze raz, już czwarty, chciał się znaleźć na szczycie Śnieżki. Jestem dumna, że mam takiego tatę. Jesteś twardzielem! Zamierzam i chcę stąpać Twoimi biegowymi śladami.

I będę to robić. I robiłam już to podczas tych zawodów. Razem z Moną. Moja kondycja nie pozwalała mi na dwukrotne zdobycie tej góry. O trzykrotnych wojażach wokół Śnieżki mogłam zatem tylko pomarzyć. Limity czasowe są na tej imprezie dość restrykcyjne. Zdecydowałam, że w tym roku znajdę się na Śnieżce raz. To była bardzo słuszna decyzja. Przemówił zdrowy rozsądek. Ze świadomością, że kondycję można przecież odbudować… a nadszarpniętego zdrowia niestety nie.

Nie żałuję. Świadomie przecież zaprzestałam biegowych treningów. To były dla mnie spokojne zawody. Z radością na buźce od ich początku aż do ich końca. U boku siostry z którą spędziłam fantastyczny czas w górach. Mimo mojego spadku kondycji, a Mony kontuzji kolana… bawiłyśmy się świetnie. Bo klimat tworzą przede wszystkim ludzie. Bo zrobiłyśmy podczas tego weekendowego wyjazdu swoje prywatne „3 x S”. Odwiedzając Ślęża, zdobywając Śnieżkę i pozbywając się zakwasów w drodze na Strzechę Akademicką.

A jaki klimat panuje w karpaczu na tych zawodach? Ano.. najlepiej obejrzeć go tutaj, a zaraz potem przeżyć to samemu!

 

Dlaczego bieganie jest fajne? Bo będzie zawsze na Ciebie czekać! Nawet jeśli na chwilę zdecydujesz się od niego odpocząć. Ja odpoczęłam. I wracam! Z decyzją o wystartowaniu w GRODZISKiej SZYBKIEJ DYSZCE PO COVIDZIE. Już we wrześniu. Formo wracaj!

2021-07-05



Galeria zdjęć: